Bez kategorii,  Oczami mamy

Odporność

Lilka to centrum naszego Wszechświata nie da się ukryć.
Jej zdrowie i forma to nasze zdrowie i forma.
A że o jej zdrowie musimy dbać wyjątkowo to i duże wyzwanie przed nami.

Odporność to jeden z tematów, który nam spędza sen z powiek od lat.
Lilkowe choroby sprawiają, że wcale nie łatwo o wysoki poziom tej odporności walczyć.
Przez lata szukamy złotego środka.
Wyniszczenie organizmu chorobą, pobytami w szpitalach, na przychodnianych korytarzach, problemy z odżywianiem, “zamknięcie w domu”, ogromny stres dla organizmu… to tylko część podstawowych spraw z którymi walczymy na co dzień.

Przez lata, z różnym skutkiem, udawało się nam to raz lepiej raz gorzej. Niektóre sprawy były nie do przeskoczenia. Ale powoli małymi krokami idzie ku lepszemu. Kiedyś nie było szansy, żeby wracając z przychodni nie złapać czegoś. Czy przebywając w jednym pomieszczeniu z osobą, która czasem nawet nie wiedziała, że dnia następnego będzie chora, nie złapać czegoś. Był czas, że żyliśmy pod kloszem. Zwłaszcza kiedy szpik Lilianny odmówił pracy. Dlatego jak możemy unikamy szpitali ( tam wszak najwięcej bakcyli i na dodatek często lekoopornych), lekarzy, chorych osób, wielkich skupisk ludzkich (zwłaszcza w sezonie grypowo- infekcyjnym) itp. itd.

W końcu, po długim czasie, coraz częściej mamy możliwość dbać o to co Lilka je.
Przez długi czas nasza księżniczka była tylko i wyłącznie na tzw. żywieniu przemysłowym. Czyli te “mleka” które dostaje do brzucha. Nadal są one podstawą jej diety niestety ale coraz częściej wprowadzamy jej “normalne” produkty spożywcze. Na dodatek coraz częściej i więcej drogą doustną. Tą naturalną. Tą dzięki której również zwiększamy jej odporność. Jedzenie jest w sumie najważniejszym ogniwem dbania o nasze zdrowie. Przynajmniej dla nas. Choć jakimiś mega terrorystami żywieniowym nie jesteśmy. Złoty środek. Wszytko jest dla ludzi itd. A chcemy też Lilce pokazać świat z każdej strony. Więc i w “restauracji” pod złotym łukami była.

Domowe. Ciepłe. Naturalne.
Ale do rzeczy. Odżywianie.
Domowe. Ciepłe. Naturalne.
Probiotyczne ( wszelkie nasze cudowne ogóry kiszone, kapucha, buraki, woda z ich kiszenia).
Warzywa. Owoce. Przede wszystkim krajowe. Sezonowe.
Dobrej jakości mięso.
Dobre tłuszcze. I to nie koniecznie tylko roślinne.
Miód.
Zioła i przyprawy.

W tym by można zamknąć to wszytko co przemycamy do jadłospisu Lili.

Nocna woda z miodem. Prawdziwym miodem.

Oczywiście bacznie obserwujemy reakcje jej organizmu, konsultujemy z naszym lekarzem ds. żywienia. I próbujemy.
I wcale nie jesteśmy wyznawcami jałowych rosołków czy ryżu bez smaku albo zupek dla niemowlaków.
Choć tak na początku te zupki takie były. Jednoskładnikowe. Jałowe. Rozszerzanie diety nie zawsze jest łatwe to fakt.
Ale porządny rosół zwany zupą mocy z masą przypraw i ziół rozgrzeje i naprawi co się da w bardzo przyjemny sposób.
Nocna woda z miodem ( zostawiamy miód na noc w wodzie) rewelacyjnie obudzi o poranku.
A pyzy z długo duszonym mięsnym sosem potrafią sprawić, że obiadowa porcja sztucznego mleka jest zupełnie nie potrzebna.

Jedzenie to chyba najłatwiejszy tak naprawdę aspekt dbania o jej odporność.

Bo stresu do końca nie jesteśmy w stanie z jej i naszego życia wyrzucić. A jak wiadomo stres niestety jest jednym z najbardziej niszczących czynników w naszym życiu. A już sama choroba jest dla organizmu Lilianny ogromnym stresem.

To czego najbardziej brakuje nam wszystkim. Słońce. Natura. Spokój.

I słońce. Przez wiele lat również nie byliśmy w stanie zadbać do końca o odpowiednią ilość słońca w naszym życiu. W te wakacje pobiliśmy myślę rekord. I mam nadzieję, że będzie to tendencja rosnąca. Świeże powietrze, wolność, możliwość swobodnego wyjścia z domu to coś czego bardzo nam brakuje. Ale walczymy i o to. Jesteśmy na dobrej drodze. Choć ona trudna i wyboista.
Trzymajcie kciuki.
Będziemy starać dzielić się z Wami tą naszą drogą.
Wszak duży i Wasz w tym udział. Wielkie dzięki za to, że z nami przez te wszystkie lata jesteście. Oby tak dalej ? Bo teraz dopiero walka przed nami. Przed Lili. O to lepsze jutro.

A tym czasem zostawiam was z nieśmiertelnym przepisem hitem jesienno zimowych dni.
Zupą mocy, wg 5 przemian.
Lub po prostu super dobrym długo gotowanym domowym rosołkiem.
U nas inaczej już się nie gotuje rosołu.
Na zdrowie!!

Zupa mocy


Zupę gotujemy na domowym, dobrym kurczaku. Można ją również ugotować na mięsie wołowym lub cielęcym. Dla osób z tzw. dużym gorącem ( takim którym ostre przyprawy nie będą służyć) dodajemy mniej tych przypraw.

1. Gotujemy ok 5-6 l wody, doprowadzamy do wrzenia
2. dodajemy ok. 1/2 łyżeczki tymianku, szczyptę kurkumy, 1/2 łyżeczki rozmarynu
3. dodajemy 1 łyżeczkę kminku w całości
4. kilka ziaren pieprzu ( ok 10), plasterek imbiru świeżego ( lub ok. 1/2 łyżeczki suszonego)
5 . dodajemy 2 łyżki soli
6. wrzucamy kurczaka
całość gotujemy na bardzo małym ogniu około 3 godzin. Najlepszą metodą jest gotowanie na żywym ogniu jednak dla zabieganych, z masą obowiązków na głowie doskonale sprawdzi się na przykład wolnowar. 
Po tym czasie dodajemy:
7.  bazylię, pęczek zielonej pietruszki, liście selera 
8. dolewamy wrzątku jeżeli jest taka potrzeba
9. 4-5 marchewek przekrojonych wzdłuż,
10. 2-3 korzenie pietruszki
11. 2 duże cebule lub por i kawałek selera 
12. szczypta majeranku
13. szczypta kminku
14.  doprawić do smaku pieprzem i ewentualnie dosolić
Gotować do miękkości warzyw.



My jemy z kukurydzianymi lanymi kluseczkami. Liliannie mocno blenduje i podaje również do PEGa. Uwaga na osad z tłuszczu. Trzeba pamiętać żeby dobrze przepłukać ciepłą wodą rurkę. A co za tym idzie przewidzieć całkowitą objętość posiłku, żeby nie było niespodzianek.
Rodzicom szczególnie polecamy w okresie dużego przemęczenia i stresu.


Smacznego
Mama

Fajne? Udostępnij!